Drugi proces dotyczący porwania i zamordowania Krzysztofa Olewnika – jednej z najgłośniejszych i najbardziej haniebnych zbrodni III RP – właśnie zakończył się... uniewinnieniami i symbolicznymi wyrokami w zawieszeniu. Nie, to nie satyra. To rzeczywistość. Polska rzeczywistość. Państwo z dykty, które udaje, że działa, podczas gdy od lat toczy je gangrena nieudolności i bezkarności.
Oto sąd uniewinnia głównego oskarżonego oraz dwie inne osoby. A dwie pozostałe – Andrzej Ł. i Mikołaj B. – dostają odpowiednio 2 lata w zawieszeniu i 8 miesięcy w zawieszeniu. Tak wygląda "sprawiedliwość" po polsku. Zamiast twardych wyroków – ukłony, wzruszenia ramion i wycieranie sobie rąk paragrafami.
Co z rodziną Olewnika? Co z latami cierpienia, z rozpaczą, z pytaniami, na które wciąż nie ma odpowiedzi? Jak ma się czuć obywatel, który ogląda ten spektakl bezkarności i chaosu, wiedząc, że jeśli sam nie zapłaci podatku na czas, to system wytoczy przeciw niemu cały swój represyjny arsenał?
Od początku ta sprawa była przesiąknięta kompromitacją: od błędów policji, przez zaniechania prokuratury, po tajemnicze "samobójstwa" w więzieniach. Teraz dochodzi do niej wyrok, który wygląda jak splunięcie w twarz każdemu, kto wierzył, że sąd to miejsce, gdzie zapadają sprawiedliwe decyzje, a nie teatrzyk lalek sterowanych ręką systemowej niemocy.
Nie można już dłużej udawać, że to wyjątek. To reguła. Reguła, w której ofiary są lekceważone, winni wychodzą na wolność, a sądy – zamiast być bastionem prawa – przypominają zawalony magazyn kartonów.
Nie jesteśmy państwem prawa. Jesteśmy państwem z dykty. Z kartonu i farby olejnej. Ładnym tylko z daleka. Byle wiatr historii – i cała ta konstrukcja leży w gruzach.
Jeśli dziś nie zareagujemy, jutro każdy z nas może znaleźć się w podobnej roli – nie ofiary, nie świadka, tylko statysty w tej narodowej farsie.
Napisz komentarz
Komentarze